czwartek, 30 lipca 2015

Gorset po raz drugi- czyli I'm back, bithezzz

 Coś z pół roku nie było mnie na blogu, bo przecież miałam pisać częściej :P Typowe, ale życie, wiadomo, nie czeka aż notkę napiszę, działo się milionpincet spraw, więc tentego. wybaczcie, pewnie i tak nikt nie tęsknił.

 W każdym razie, dzisiaj notka z serii gorsetowej, plus troche moich bazgrołów na osłodzenie długiego wywodu, który pewnie interesuje niewiele osób :)

Otóż, jakiś czas temu miałam okazję nawiązać współpracę z przecudowną Kasią, szerzej znaną jako autorka cudów marki Vermillion Corsets. Kasia znana jest przede wszystkim ze swoich wyjątkowo pięknych overbustów dla pań, które często przez rynek gorsetowy są pomijane- czyli pań, które mają tzw CYC.
Bo cyc jest dobry, i każdy to wie, natomiast dobranie gorsetu na tenże to nie lada wyzwanie, zwłaszcza że popiersia występują w mnogości kształtów i rozmiarów, których niestety producenci odzieży nie potrafią uwzględnić ( jako człowiek ze sporym popiersiem wiem, jak to jest, kiedy koszulka przez CYC kończy się nad pępkiem, a nadruk na niej niebezpiecznie się w okolicach CYCa rozwleka.).
 Także, jakby któraś pani z nadobnym kształtem chciała overbusta skrojonego na wymiar i eksponującego jej walory w najlepszej możliwej oprawie, serdecznie Kasię polecam.

 Z racji tego, że osobiście wolę undery (bo w overach czuję się jednak za bardzo widoczna w tłumie:)), zamówiłam u Kasi taki właśnie, szyty na wymiar, i dość uniwersalny. Miał początkowo być czarny z czarnymi wstawkami gipiurowymi i jakimiś innymi ozdobami, ale....Kasia znalazła przepiękną koronkę w odcieniach złota i fioletu, i jak dla mnie, był to strzał w dziesiątkę, i nie dałoby się chyba lepiej trafić w moje upodobania:)



 Na zdjęciu widać przy okazji najnowszego gorsetowego dziecka- również najnowsze kocie dziecko :)
   Tajfun- kot przygarnięty z fundacji KOTYlion - to była miłość od pierwszego wejrzenia :) Tajfun jest kotem po poważnym wypadku komunikacyjnym, w którym ucierpiała głównie jego głowa - po długiej walce o jego życie i sprawność w końcu mógł trafić do mojej kociej ekipy :)

 Wracając do gorsetu- jest to gorset przeznaczony do tight lacingu, czyli- ma bardzo dużą maksymalną redukcję talii- do ok 50 cm. Jako ze naturalnie w talii mam ok 68-70, to całkiem spora różnica. Jeszcze nie dowiązuję go do końca, jako że mam w planie zrzucić kilka kilo, więc jest raczej przewidziany na to nieokreślone "wtedy" :P

 Gorset składa się z trzech warstw- czyli spodniej- bawełnianej, drelichowej chyba, wierzchniej- satynowej, oraz trzeciej, koronkowej, naszytej na pierwszy, drugi i szósty panel.

Busk jest sześcioczęściowy,  ma szerokość ok 3cm, z każdej strony jest wzmocniony płaską stalową fiszbiną, fiszbiny płąskie znajdują się też wokół oczek z tyłu, co fajnie stabilizuje tę część gorsetu.  Gorset, mimo że lekki i nie przypomina zbroi, jest też niesamowicie solidny i trzyma kształy


    
                                                   
  Jak widać, część na biodra jest dużo dłuższa niż część "podbiustna":) Nie przepadam za gorsetami   zaczynającymi się tuż pod biustem, za to uwielbiam chinchery- czyli gorsety o kroju obejmującym głównie dolne żebra. Jest tak dużo wygodniej, przede wszystkim swobodniej, co dla mnie ejst ważne- jako ze nie potrafię 15 minut na tyłku w miejscu usiedzieć :P
  Na górrne wykończenie wybrałam krój sweetheart- nie jest typowy, natomiast mnie bardzo się podoba- głównie dlatego, że nie ma możliwości, by podnosił biust (a mało kto chce nosić przed sobą półkę na zakąski :P), a w tym wypadku - po prostu estetycznie zadowala mnie taki kształt, jako że gorset górną krawędzią biustu nie sięga.






 Kilka fotek, żeby było widać jaka cudna jest ta koronka <3 I jak niesamowicie precyzyjnie jest wykonany ten gorset. No i pomysł z metką na underbusku- przedni, nic mi nie zawadza na plecach ani nigdzie- jako osoba nienawidząca metek jestem wniebowzięta :D
                                           
 Lamówka jest wszyta bardzo estetycznie, chyba ręcznie, ale nie wiem, bo sama nie szyję :) W każdym razie- zero wystających nitek, czegokolwiek o co możnaby się zahaczyć, końce są ładnie schowane w środek. 

                                                                  
 
 Gorset dostałam z jakimś kilometrem czarnej szerokiej wstążki satynowej, ale zdecydowanie jestem fanką sznurków, więc wymieniłam. Przy okazji- oczka są wbite tak dokładnie, ze nie da się pod nie wcisnąć nawet najcieńszej kartki papieru do druku- jako ze gorset do tight lacingu- lepiej być nie mogło, nie ma chyba fizycznej możliwości, żeby oczko wypadło bez uszkodzenia dużego fragmentu tkaniny. NO i zażyczyłam sobie złote oczka, a co, kto bogatemu zabroni :D


                                    
 Bardzo podoba mi się też, że po trzecim panelu fiszbiny wszyte są parami, nadaje to bardzo ładny kształt i nie wiem czy dzięki temu czy nie, ale gorset bardzo ładnie się układa i nie marszczy. To już Katarzyny tajemnica :)

  Tutaj widać podwójnie wszyte fiszbiny oraz waist tape, który przebiega przez drugi, trzeci, czwarty i piąty panel na wysokości talii. Nie ma chyba możliwości rozciągnięcia gorsetu w talii.

  Odnośnie sezonowania- gorset ułożył się dość szybko, nosiłam go ok 2 tygodnie po 3-4 godziny dziennie, mniej więcej co drugi dzień, i oto różnica w tym, jak się układał.
(przepraszam za niewyjściowe odzienie, ale jako ze robiłam to w chałupie, mam na sobie tzw "ciuchy po domu":P )
  Pierwsze założenie - jak widać, mocno odstaje na dole, a góra jest taka...bezkształtna. Za to redukcję już dobrze widać- o dziwo, było to zawiązane tak luźno, że w zasadzie nie czułam, że go noszę.

 I założenie po ok półtora tygodnia - widać gołym okiem, jak ładnie się ułożył.  Plus widać, ze robi to, na co liczyłam baaaardzo- poszerza optycznie biodra - ja ich nie mam w nadmiarze, bo raczej jestem kształtu marchewki z cyckami, więc tak, to jest to, co było mi do życia absolutnie niezbędne <3

 Gorset na szczęście wysezonował się szybko, bo miał mieć swoją premierę  na ślubie kolegi, któremu świadkowałam. Długo kombinowałam, co do niego założyć, bo nie jestem dobra w stylizacjach generalnie, poza tym wiadomo- starszyzna na ślubie, wstyd iść w czarnym, bo pech czy tam coś, poza tym lato...a ja nie dysponuję specjalnie ani sukienkami, ani czymkolwiek sukienkopodobnym w kolorach innych niż czarny, mniej czarny i szaro-czarny:) Było kombinowane, cuda wianki, pożyczanie, ale w mało co jestem w stanie wbić moje popiersie, więc stanęło na  lumpeksowej, dorwanej w ostatniej chwili sukienusi, zwykłej i mało rzucającej się w oczy, za to będącej bardzo ładnym tłem dla gorsetu, którego efektowność podbiły wściekle fioletowe rajty. Tak, patrzyli się na mnie bardziej i mocniej niż na pannę młodą, ha. W gorsecie wytrzymałam ok 10 goidzin, jedząc, pijąc i tańcząc walca- da się :)
 cała stylówa - inspirowana brakiem czasu, brakiem ogarnięcia oraz faktem, że zwykłam łazić w spodniach :P
  I modelowanie w wersji wysezonowanej na teraz- później poluzowałam lekko, żeby się wygodnie tańczyło i dało radę wlać w siebie ten milion toastów....



Jeszcze się butami chciałam pochwalić, bo jestem w nich zakochana- wygodne i cudne,. moje najukochańsze szpilki, w których mam jakieś 185 cm wzrostu :D



 Ok, także reasumując- polecam bardzo gorsety od Vermilion.

 Ogromnym plusem jest możliwość dobrania kształtu wykończenia góry i dołu, długości- każdy wykrój robiony jest indywidualnie, więc można serio poszaleć. Poza tym na pewno warto je polecić ze względu na solidność i precyzję wykonania i wykończenia, oraz to, że mimo tego, że solidne, są też mało podobne do zbroi, miękkie i dość szybko da się je ułożyć do ciała.


  A na koniec, zeby nie było, że blog z rysunkami a tu nie ma- kilka gorsetów Vermillion w wersji graficznej, bo szykujemy coś wow:)







I tyle....czeka mnie jeszcze notka o moim nowym ekoskórzanym longlinie Rebel Madness, no i może jakieś prace wrzuce...zobaczymy:)


wtorek, 9 grudnia 2014

Tradyszynale

 Celem zachęcenia Was do dalszej częsci notki- moje ryło i pierwsza w życiu próba charakteryzacji. Zainspirowały mnie dwie bardzo kreatywne i zdolne osoby, których poczynania śledzę regularnie i nienawidzę szczerze :P czyli Inho, która maluje, charakteryzuje, foci, maluje, rysuje, przerabia, łomatkobosko tyle robi:) oraz Keroina - świetna fotografka, która robi genialne charakteryzacje i tutoriale- na youtube można znaleźć i wyczaić, jak przestraszyć tesciową na święta:)
Eniłejs- bardzo nieprofesjonalne materiały, bardzo pierwszy raz, bardzo zero makijażu, fryzury i czegokolwiek, pardon, jeśli estetyka mojego ryja w kogoś godzi- zażalenia do Bozi :)


To tytułem zachęty. Bo dzisiaj będzie o tradycyjnym mazianiu, po kartce, technikami różnymi. Ostatnio przesyt prac na komputerze spowodował, ze zatęskniłam za formatem a4 na kolanie, długopisem i zabawą. Ogólnie, kiedy tak mazam, co mi do głowy przyjdzie, czuję się jak dziecko w przedszkolu, wszystkie weltschmerze odchodzą, łeb jest pusty jak melina po sylwestrze, mogę mazać, chlapać, kleić i brudzić w nieskończoność.
I oto efekty-prace w 90% robione bez większego pomysłu, koncepcji, dla ostresowania, w myśl zasady co wyjdzie, to wyjdzie.
 format a5, stary notatnik, mazak do płyt, i pani Frankenstein:) Inspirowana rzecz jasna moją ulubioną  Elsą Lanchester, oryginalną narzeczoną Frankensteina z filmu Jamesa Whale na motywach powieści Mary Shelley (btw, czytaliście kiedyś coś o tym, jak powstał pomysł na powieść o Frankensteinie? Polecam dokopać się do tej historii- był tam też Percy Shelley, bardzo uroczy romantyczny poeta, oraz George Byron, który napisał "Giaura", niestety w szkole nikt nie mówił o tym, dlaczego:P i generalnie, jakie z nich były zwyrole i fani używek wszelakich....jak ktoś lubi tego typu klimaty, polecam też film - jak ktoś jeszcze jest w stanie spamiętać tytuł i go podrzucić, byłabym wdzięczna, bo mi to umknęło:)
 Kolejna praca, która powstała w sumie jako pure b&W przynajmniej w zamyśle. Tylko jakoś tak mi się chlapnęła przy okazji robienia innej pracy fioletową farbą, no i...jakoś tak dalej wyszło:) Bardzo lubię tą pracę, chociaż zeżarła mi masę godzin życia, ale...było mi to potrzebne, robienie czegoś bez jakiejś głebszej koncepcji bardzo mnie odpręża.
 a to stary szkic, wygrzebany przy okazji szukania kartek do rekultywacji w starych pracach (serce boli, jak sie papier marnuje, więc jak znajdę coś, co tył ma czysty, a nie przedstawia sobą wartości sentymentalnej- bez skrupułów zużywam np. na tekstury :)). Był tylko szkic twarzy i plama akwareli. Postanowiłam, z okacji tego, że szkic stary, trochę wrócić do techniki, którą porzuciłam jakiś czas temu. I wyszło chyba fajnie.  Jednak wszelkie mixy technik są dla mnie najlepszym środkiem wyrazu.
 Pani Meduza- pania Meduzę rysowałam wiele razy, tym razem to trochę pociągnięcie tematu z poprzedniej pracy- bo wyszła zaskakująco dobrze. Chociaż z wężami mam spory problem, to jednak całość całkiem mi się podoba :) Wyszłam też poza mój comfort zone- bo zielenie i żółcie to kolory, które ciężko mi ogarnąć. Dlatego dopełniłam moimi ulubionymi, zimnymi fioletowo-niebiesko-różowymi plamami, i wyszło zaskakująco z sensem:)
 Sowa....pierwsza moja sowa w życiu, chociaż po nazwisku możnaby sądzić, że powinnam jakoś bardziej być przywiązana do tematu. Ogólnie, w ramach przyswajania stylu oldschoolowego w tatuażu, zrobiłam takie oto cuś. Byłam w momencie zaczynania i tworzenia pod dość sporą presją, ogólnie trafiło na kiepski moment w życiu, co widać- w kolorach, ilości szczegułów- im mi gorzej na duszy, tym więcej dziubię:) Wiem, jest krzywo- wina niestety mojego astygmatyzmu- i nie idealnie, ale...pomyslimy, ogarniemy. W sumie, uznałam że chciałabym tę sowę mieć wytatuowaną. Tylko liternictwo ktoś inny musi zrobić, jeśli chodzi o pisanie, nie mam o tym bladego pojęcia, więc chyba się więcej nie będę na to porywała.

 Krótki powrót do akwarelowych portretów. Zauważyłam, ze coraz mniej twarzy, coraz więcej rozbryzgów...pewnie też ma to jakieś podłoże psychologiczne....ale ja wszystko musze interpretować, więc nevermind, let's enjoy the moment.
 Chyba największa tego typu praca, którą udało mi się skończyć! a3, akwarelowy podkład, długopis i biały żelopis. Nie wiem, ile godzin mi to zajęło, dobry miesiąc wieczorami to dłubałam, z różnym zacięciem, i jak skończyłam, poczułam się spełniona:) Oryginalnie był to pomysł na tło do filmu animowanego, który od dłuższego czasu powstaje- póki co w fazie szkiców, konceptów postaci, próby przede mną, jak i sensowny scenariusz...póki co, jest pomysł na plastykę i klimat, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Niesamowicie w tym roku zatęskniłam za tradycyjną, rysunkową animacją, muszę odgrzebać bolce i kartki z perforacją ...szkoda, ze podświetlany stół zakończył swój żywot na imprezie.


I dwie lekko starsze prace, długopisowe. tak, zeby nie było pusto :)



A to obecnie powstające (jest więcej, tylko te dwie pokazuje- bo widać cokolwiek:)). Pierwza- inspiracja niesamowitymi ilustracjami Liz Clements , będzie może w końcu czerń i biel.
Matrioszka to z kolei projekt tatuażu dla mnie, w którym chciałam zawrzeć moje korzenie etniczne:) Nie, mój dziadek nie był somalijskim piratem- jest grekiem, który całe życie spędził na morzu jako kucharz okrętowy, ale wydawało mi się to jakieś takie nudnawe, więc część morską reprezentują macki krakena, piracki kapelusz, statek (miał być lekko antyczny, ale nie znam się na statkach, więc wyszło niewiemco...) i czachy. Tylko zamiast rumu jest ouzo, moja ukochana wódka z anyżu <3
Matrioszka to z kolei nawiązanie do korzeni słowiańskich, dokładnie- rosyjsko-kozackich i ukraińskich. Tak, wiem, mam dość dziwne korzenie- a to ledwo trzy pokolenia wstecz, wolałam się bardziej nie zagłębiać :)

A na koniec- niebawem więcej, może coś digitalowego też, oraz, mam nadzieję- efekty sesji zdjęciowych, które póki co są tajemnicą- ale żeby rozbudzić ciekawość, będą w klimatach dość retro, konkretnie, inspirowane pracami Gila Elvgreena oraz postacią mojej ulubionej aktorki- Marlenie Dietrich :) So, stay tuned :)

niedziela, 16 listopada 2014

O gorsecie po raz pierwszy.

Otóż, dzisiaj zupełnie inaczej (ale spoko spoko, obrazki też będą:)...o gorsetach słów kilka, tak w ramach recenzji/opisu mojego ulubionego ostatnimi czasu gorsetu od Rebel Madness, który mam już rok, i czuję się w pełni kompetentna, by napisać o nim kilka słów.
Ale najpierw, kilka słów wstępnie o gorsetach jako takich- wprawdzie wiedzy wybitnej nie mam w temacie, ale staram się ją poszerzać i w miarę możliwości zmieniać dziwne myślenie o nich, które chyba jest popłuczyną po propagandzie sufrażystek, która nie wiedzieć czemu, tyle lat przetrwała.
Otóż, nie, gorsety nie powinny boleć. Nie jest prawdą, że jak chcesz być piękna, musisz cierpieć.  Ból wywołuje tylko i wyłącznie źle dobrany gorset. A przyczyny tego są różne, i nie ma się co rozwodzić, w każdym razie- jeśli boli, to nie "tak ma być", tylko coś jest mocno nie-halo.
W gorsecie da się oddychać :) Głównie dlatego, ze w talii nie ma płuc :) Jeśli oddychanie sprawia problem, to też nie jest to normalne i być tak nie może.
Nie, gorsety nie są tylko na chudych, albo tylko na grubych- bo słyszałam dwie wersje, że TYLKO na chudych leży dobrze, albo że TYLKO grubym jest potrzebny. Otóż, gorsety są dla każdego typu figury :) Trzeba je tylko świadomie dobierać, i każda kobieta ma szansę wyglądać dobrze i czuć się w porządku.

To tak tytułem wstępu, trochę żeby nie czytać potem komentarzy w stylu "jak ty w tym oddychasz"....oddycham, żyję, jeżdżę tak na koncerty, zloty, bez problemu wsiadam na byka, wygrywam wyścigi drezyn, jem, piję, bawię się :)Akurat jestem szczęśliwą posiadaczką bardzo kompresowalnej talii i nie muszę uprawiać waist trainingu, żeby redukcja z marszu była dość spora- zasadniczo jest to jedyne, co w sobie lubię, natura w czymś musiała mi oddać za nos w kształcie klamki od zakrystii i nibynóżki :P

Ogólnie- gdyby ktoś szukał dokładnych porad, jak się zmierzyć, na co zwracać uwagę przy szukaniu wymarzonego gorsetu, jaki model będzie idealny na daną figurę- polecam stronę The Corset Addict.

A teraz o moim Rebelu...pierwsza recenzja gorsetu ever, w moim życiu, więc proszę o łagodny wymiar kary i nieciskanie gromów.

Gorset, którego jestem szczęśliwą posiadaczką, to model Classic Satin, chwilowo niedostępny, ale sądzę, ze inne gorsety Rebela nie ustępują mu w jakości zupełnie.
źródło- www.rebelmadness.pl  foto :Kuba Staniecki , modelka : Juliett Calladhan


No to zacznę może od standardowego opisu (tak, jest na stronie produktu, więc tylko tak z grubsza, wyczerpujący opis znajdziecie na stronie Rebela). Otóż, underbust, wierzchnia warstwa to satyna, spodnia to drelich. Gorset ma underbusk, waist tape, jest usztywniany czternastoma stalowymi, spiralnymi fiszbinami (tylko takie nadają się do gorsetów mających gwarantować dużą redukcję w talii i trwałość - fiszbiny plastikowe bardzo się odkształcają i w najlepszym wypadku mogą podkreślić naturalne wcięcie, fiszbiny akrylowe są mocniejsze i na pewno lepiej modelują, natomiast też nie są przeznaczone do bardzo drastycznego modelowania, natomiast stalowe płaskie...są płaskie, więc ciężko jest nimi osiągnąć jakikolwiek sensowny efekt- ja osiągnęłam tylko poobdzieraną skórę :)). Przy busku i wiązaniu znajdują się fiszbiny płaskie, które ułatwiają prawidłowe wiązanie, stabilizują całość i zapobiegają wyginaniu się zapięcia.

Gorset trafił w moje łapska rok temu, chyba w Październiku. Od tamtej pory miałam go na sobie naprawdę wiele razy, nie oszczędzałam i mogę powiedzieć, ze zniósł to wszystko wyjątkowo dobrze:) Jedyną usterką było to, że jedna fiszbina przy wiązaniu wylazła dołem- naprawiłam w 10 sekund. Poza tym, nie mam mu nic do zarzucenia.
Oczka wiązania wbite są tak solidnie, że żadne nawet się nie obluzowało. Busk nie wygiął się ani trochę, materiał nigdzie nie jest przetarty czy zniszczony, nie pruje się w żadnym miejscu. Przy cenie gorsetu- 135 zł, jest to aż dziwne:) Więc proszę, nie dajcie sobie wmówić, że dobrze wykonany, solidny gorset na lata musi być strasznie drogi- nie musi, w tym wypadku cena jest niska, a jakość naprawdę przednia.




Dlaczego pisze ten post po roku, ktoś spyta? Bo po pierwsze, nigdy nie myślałam, ze na blogu napiszę cokolwiek o gorsecie:) Po drugie, bo pisanie w stanie zachwytu, bo rozpakowałam, i cudo, jak dla mnie nie jest miarodajne. Za to po roku mogę stwierdzić, jak gorset zachowuje się przy dłuższym użytkowaniu, co wychodzi na plus, co na minus, jak sie trzyma i ogólnie....oraz pokazać, że to, jak wyglądamy, zakładając gorset po raz pierwszy, to nie jest efekt końcowy :). Istnieje takie zjawisko jak sezonowanie- to proces, w którym gorset dopasowuje się do ciała, a ciało do gorsetu. Mój gorset przez mniej więcej 4-5 miesięcy układał się tak, żeby dopasować się do mojego ciała, i trochę żałuję, że przez ostatnie kilka miesięcy dużo schudłam, bo niestety jest teraz za duży....

Tak zmieniła się redukcja na przestrzeni kilku miesięcy- widać, że gorset dopasował się do mojej klatki piersiowej, ba,nawet do tego stopnia, że widać asymetrię żeber (z jednej strony się połamałam, i teraz troszkę wystają:P). Dlatego proszę- nie wiążcie się za pierwszym razem na pełnej k****, ile fabryka dała, byle się dowiązać do końca, to nie na tym polega. Zresztą, po wszelkie porady, jak nosić, wiązać, dopasować, gdzie kupić, jaki model- odsyłam też na bloga Koseatry, w całości poświęconego tej części garderoby, tam znajdziecie wszelkie porady, ja sama nie jestem ekspertem, więc zrzucę to na kogoś bardziej ogarniętego w temacie:)


Właśnie, na zdjęciu widać, poza nadobnymi szafkami oraz moją niewyjściową resztą garderoby również to, że gorset w obu wypadkach jest założony trochę inaczej. Otóż, niestety standardowe gorsety szyte masowo w 99% są na mnie za krótkie, jeśli nie jest to longline. Jestem dość wysoka, plus mam bardzo długi tułów (stąd możliwość redukcji talii bez problemów i pracy nad tym), gorset ma długość ok 28-29 cm , u mnie od podbiuścia do kości biodrowej jest 35 cm. Dlatego gorset nie zaczyna się u mnie na linii tuż pod biustem, a sporo poniżej, na tym zdjęciu widać to lepiej:
...i powiem szczerze, ze bardzo mi to odpowiada:) przede wszystkim mniej krępuje ruchy...chociaż ma to i minus,  kilkanaście kilo temu robiły mi się bardzo niefajne buły nad krawędzią górną, zwłaszcza na plecach. Teraz gorset jest za duży, więc nie wiem, jak leżałby w odpowiednim rozmiarze, ale sądzę, ze o niebo lepiej, bo kochanego ciałka nie mam już w tak dużej ilości :)
Tak wygląda teraz, najbardziej aktualne foto...może nie rzuca się w oczy, że jest za duży, ale spokojnie mogę włożyć pod niego rękę. Mimo to nadal ładnie modeluje:)

I...to tyle chyba:) Nie wiem, co by wypadało jeszcze napisać, nie mam zdjęć stylizacji, żeby się lansnąć jakoś bardziej, więc....obiedcane obrazki, tym razem z gorsetami w roli...znaczącej :)


 gorset na tym obrazku to Rebelowy model Red Queen...nie był dostępny w moim rozmiarze, czerwonego niecierpię, więc chociaż go sobie narysowałam :)
 sci-fi inspiracje, czyli gorsetopodobny twór na królowej Borg - tak, wiem, sama istota Borg dość mocno przeszkadza w posiadaniu przez nich królowej, ale coś na ten kształt mieli, więc dałam sie ponieść:)
 w sumie, szkic dla przetestowania moich mozliwości komponowania na zadany temat (tutaj- złodziejka:)) w bardzo ograniczonej palecie barw
 Na Halloween też musiał być gorset, tym razem umownie pod ubraniem:)
I coś elfiego...pokrzywione jak nieszczęście:)



A niedługo mam nadzieję zdradzić kilka szczegółów moich gorsetowych współprac...póki co, cisza i tajemnica :)