sobota, 9 listopada 2013

Miłe złego początki

Z racji tego, że i tutaj, i na ask fm, i deviancie i fanpejdżu wiele osób pyta  mnie, kiedy zaczęłam rysować/malować, jak, dlaczego itp, postanowiłam napisać o tym post, ubarwiony wykopaliskami rysunkowymi sprzed wielu lat.
Przede wszystkim - nie wierzę w coś takiego, jak talent, czyli rodzenie się z umiejętnościami robienia zajebistym wszystkiego, czego się dotknie. W moim wypadku były to raczej predyspozycje i chęci, ale poświęciłam naprawdę wiele czasu na rozwój i udoskonalanie techniki, w dodatku zabrałam się za to dość późno, więc do dziś mam gigantyczne braki i ciągle staram się uczyć nowych rzeczy. Mam nadzieję, że to widać:)

Według legendy rodzinnej, mój pierwszy fresk powstał na ścianie salonu, kiedy to znudzona rozmowami dorosłych zaczęłam mazać po ścianie tłustym kabanosem (jako trzylatka jeszcze jadłam mięso:)). Później, z tego co pamiętam, w podstawówce od lat najmłodszych przykładałam się do szlaczków i rysunków dużo bardziej niż do czegokolwiek innego:) W zasadzie nigdy nie interesował mnie realizm, przerysowywanie ze zdjęć, kopiowanie czegokolwiek, lubiłam wszystko po swojemu, nawet jeśli było szkaradne- było moje.
Za bazgroły na marginesach i rysunki na tyłach zeszytów dostawałam albo bęcki, albo pochwały od nauczycieli- niektórzy wbrew pozorom doceniali kreatywność- zwłaszcza polonistka, która twierdziła, że miło jej się czytało wypracowania w kwiatowych ramkach:)
Gdzieś w okolicach 5-6 klasy podstawówki (było to za czasów, kiedy nie istniały gimnazja) przez głowę przemknęła mi myśl, żeby iść do liceum plastycznego. Zaczęłam więc nieudolne próby "poważnego" rysowania- ustawiałam sobie martwe natury i męczyłam się z nimi przy pomocy różnych mediów- pamiętam że na 13 urodziny zażyczyłam sobie komplet pasteli suchych, olejnych, akwareli i innych cudów.
Z tamtego okresu zachowała się jedna praca:


 wiem, paskudna jak widok klozetu po koncercie Iron Maiden, ale wtedy byłam z tej pracy mega dumna.
Malowałam też cuda z przepastnej wyobraźni- demony, groby, anioły, zasadniczo wszystko to, co pełża po głowie młodocianej mrocznej dziewoi :)
Kolejną pracę, którą udało mi się odgrzebać, zrobiłam jakoś na przełomie 1999 i 2000 roku:


Demon z pomidorami na patyku i bardzo pro namalowana mgła- z tej pracy też byłam dumna straszliwie:)

Niestety, mimo chęci, a nawet zdania do plastyka, nie poszłam tam- i w sumie do dziś mam jakiś tam żal do moich rodziców z tego powodu.
Cóż, w ogólniaku wiadomo- nowi znajomi, tanie wina w bramach, koncerty, imprezy, faceci, na rysunek czasu nie było tyle, ile bym chciała, zresztą bardzo namiętnie się buntowałam przeciwko wszystkiemu ...wtedy rysowałam chyba tylko kiedy zdarzyło mi się zachorować:) Niewiel z tamtego okresu pozostało, ale kilka rzeczy udało się wykopać
 Nieskończona wizja obrazująca chyba jakiś mit, o ile pamiętam...cóż, ołówek nigdy nie był moim przyjacielem.
I pierwsza martwa natura z zajęć plastycznych, a raczej kółka organizowanego w szkole, na którym byłam dwa razy. Węgiel też mnie nigdy nie lubił.

Gdzieś w okolicach pół roku przed maturą postanowiłam, że zdam sobie do jakiejś szkoły artystycznej- plan bardzo ambitny, tak samo jak i nieprawdopodobny do zrealizowania-bez regularnej nauki, szlifowania umiejętności, robienia czegokolwiek pod okiem mentora...ale że nie wyobrażałam sobie normalnych studiów, uznałam, że wystartuję na dwa kierunki- animację i efekty specjalne na PWSFTviT- pod tym enigmatycznym skrótem kryje się łódzka filmówka-i do studium policealnego, po którym można było zostać technikiem realizacji widowisk teatralnych. Teatr zawsze mnie fascynował, raczej ze strony przygotowania scenograffi właśnie, a że był tam tylko egzamin z rysunku, to poszłam i zdałam...o dziwo, również na egzaminie na filmówkę nie poszło mi źle- jak na tygodniowy, dwuetapowy egzamin z ludźmi często po plastykach, ASP i innych kierunkach ja jako laik wylądowałam całkiem wysoko w ostatecznej punktacji- byłam chyba 5 pod kreską (na ten kierunek rocznie zdaje ok 100 osób, plus minus 20, miejsc jest 7-8).
Zupełnie się rzecz jasna nie zraziłam, bo i tak byłam z siebie dumna, no i uznałam, że za rok będę przygotowana, ogarnięta, z powalającą teczką, wiedzą i wszystkim innym. Tymczasem miałam styczność z trybem nauki jak w plastyku- czyli full real, ołóweczek, biała kartka, czysta paleta, dwa garnki, trzy butelki, nuda że hej....koty darłam z nauczycielami, chodziłam na wagary, w sumie jedyne przyjemne zajęcia były w teatrze:)

o kolorowy papier i sepię zawsze były afery, ale co tam-mam trudny, sródziemnomorski temperament:)
 rysunek, którego pewnie nigdy nie skończę....dach nieopodal pracowni rysunkowo malarskiej na Pogonowskiego.


No i historyczna, pierwsza martwa ze studium- wygryziona przez kota, zasikana przez drugiego, nie podobała się, w pełni popieram.

Rok 2007 był totalnie przełomowy- zdałam na filmówkę, też rzecz jasna cudem, widać miałam więcej szczęścia niż rozumu. Na pierwszym roku studiów boleśnie odczułam skutki lenistwa i braki w warsztacie, toteż postanowiłam ciężko tyrać i dorównać reszcie grupy....efekty leżą zapewne w pracowni do dziś, mnie zostały tylko pojedyńcze prace. Dla porównania-rok pierwszy:

 Arnolfini versus Alicja w Krainie Czarów- znalazłam to połączenie mediów, które lubię do dzisiaj- akwarele i długopis
...żelopisy też fajne
i plakatówki:)
rok drugi:
 akt z natury=frustracja seksualna:)
 długopis i pastele olejne
 i wycinanka
W sumie większość zapału wtedy poszła w realizację filmów- na drugim roku lalkowy, moim zdaniem najlepszy do dzisiaj, chociaż okupiony masą łez, nerwicą i szpitalem.
Później przyszedł czas na nową miłość- kolaże:




Jak widać, zaczęłam też kombinować z mediami digi- i bardzo mi si spodobało.....


Później było już różnie- ogólnie dyplom, czyli film i praca mgr, no i szerokie wody, na których do dzisiaj niekoniecznie daję sobie radę.
Z ostatnich lat skleiłam sobie deviantove improvement meme

Mam nadzieję, że chociaż trochę widać postępy:)

I tyle....mam nadzieję, że będzie coraz lepiej, bo rezygnować z pasji nie mam zamiaru nigdy:) I nie wiem, czy ktoś przebrnął przez całość notki, przydługa i pewnie nudnawa, no ale- gdyby kogoś interesowała historia mojego życia, to jest, wyczerpująca:)

wtorek, 5 listopada 2013

To uczucie, kiedy czekasz na Halloween rok, jest, a potem nie ma...zasadniczo dla mnie Halloween jest cały rok, po prostu raz kiedyś nie wzbudzam takiej paniki i zdziwienia jak na co dzień:)
Tymczasem na imprezę z okazji poszłam sobie jak stary cieć, zwyczajnie, prawie że w dresie, tymczasem dzień później naszła mnie wena na malarstwo natwarzowe- czego robić nie umiem i w połowie drugiego oka mi się znudziło.

Gwoli ścisłości, jak uświadomił mnie znajomy meksykanin- nie jest to makijaż Santa Muerte ( ani broń borze dia de los muertos:), tylko La Catrina- częsty błąd, więc wrzucam korektę w świat:)

Tymczasem, borem lasem- serio, takie mamy w okolicy warunki przyrodnicze- wybrałam się do siedziby Rebel Madness celem ogarnięcia współpracy graficzno-odzieżowej- ale póki co top secret....i w ramach zapłaty dostał mi się gorset cudny, w którym wyglądam bosko, szczupło i cudownie, i sama nad sobą ocham i acham.

Wiem, kocyk w tle powala- tak naprawdę jest to dywan, sprzęt do latania. A pod gorsetem mam podomkę, teraz muszę namówić Lubego, żeby mnie po pierwsze związał, po drugie zrobił zdjęcia całej stylówy, którą mam zamiar przyodziać przy najbliższej okazji. I nie, nie boli mnie nic, mogę oddychać, a nawet jeść i browara obalić, niejednego:)

Dość o ciuchach, łażeniu, szlajaniu się po zbyrach i inszej inszości, czas na trochę moich gryzmołów- na które nadal nie mam za wiele czasu, głównie przez nawał pracy, która skutecznie odbiera mi czas na własne jazdy. W dodatku szykuje się wystawa, o której pewnie w następnym poście, jak ustalimy szczegóły...jednakowoż, udało mi się kilka rzeczy namazać ostatnio- mocno w tematach cycatych pań, nihil novi. Zaczęłam też 30 dniowy challange rysunkowy, który pewnie też do następnej notki trafi. No i moja perełeczka- brzydkie księżniczki Disneya w wersji współczesnej.....na razie są trzy, ale jak znajdę chwilę, domaluję pozostałe. Jedziem z tym śledziem.
...ha, szycie toczków, szycie toczków, szycieee....marzy mi się maszyna <3
Kot nie lubi Borga....tak, jestem fanką Star Treka, właśnie mija kolejny miesiąc, który upływa pod znakiem przypominania sobie serialu i wszystkich pełnometrażowych produkcji....i rośnie apetyt na grzywkę wolkańską:)
A że ostatnio faza na smoki również, Daenerys się narysowała...i zapewne kiedyś stanie się kolorowa, póki co leży odłogiem i czeka na lepsze dni:)
...a koty pilnują, żebym przypadkiem nie miała za wiele miejsca i za dużo luzu- paczące oczy śledzą każdy ruch. A robił się lineart do pracy na konkurs halloweenowy Debutona...

...który po pimpowaniu digitalowym finalnie wyglada tak:)


A przy okazji znalezienia szarego i beżowego papieru w odmętach biurka postanowiłam zrobić coś- o zgrozo-ołówkiem, którego nie tykam zbyt często. Efekt w sumie mnie zadowala, biała pastela i żelopis zdecydowanie są fajne.
I kolejna akwarelka, zainspirowana serią Briana Kesingera  Otto & Victoria. Przyjaźń dziewoi i panem ośmiornicą to chyba jedna z najbardziej inspirujących mnie ostatnio historii :) Wiem, jestem dziwna. Przekonałam się w sumie do steampunka, chociaż rysowanie trybików to jakiś horror.


I dobrze znane moje wypociny niewiadomo o czym i dlaczego- abstrakcja zawsze spoko. Pierwsza na kompie, druga na ręcznym- Danziga przedawkowałam, taka sytuacja

No i seria brzydkich księżniczek- Ariel, Śpiąca Królewna i Snieżka:) W sumie to najbardziej mnie teraz zadowala i najmilej mi się przy tym kombinuje:) W przygotowaniu- Piękna od Bestii i Kopciuszek:)

A teraz staje się światłość, odsłaniam okno w mojej norze i biegnę pracować, bo arbeit macht frei, podobno. Aloha mora, ziemniaki pozdrawiają buraki:)

jak wstawić filmik na bloga? bo ja ciemna jestem jak płachta Batmana.